“Demokracja to najgorszy system,
ale nie wymyślono nic lepszego”
Winston Churchill
“Demokracja jest jak członek mańkuta
– zawsze wygina się w lewo”
(własne)
Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu Czytelników ten tekst może zdziwić. Być może nawet przysporzy mi wrogów. Aczkolwiek sądzę, iż jestem winien słowo wyjaśnienia tym wszystkim, którzy poświęcają swój czas i czytają moje teksty. Tematy polityczne poruszane tu przeze mnie wiążą się często z różnego rodzaju demokratycznymi wyborami. A ja nie głosuję! Dziękuję, ale nie biorę udziału w żadnych wyborach. Ostatni raz (wyjąwszy unijne referendum) głosowałem w 2001 roku. I nic nie wskazuje na to, bym zmienił zdanie. Chyba że Wy mnie przekonacie?! Póki co nie mam zamiaru za bardzo się rozpisywać, robić szczegłółowej analizy, tylko zaprezentować pokrótce swój punkt widzenia.
Dlaczego nie głosuję? Jestem antydemokratą, zdecydowanym przeciwnikiem demokracji. Bo to jest cyrk. Nie chcę być częścią tego cyrku. Wiem, że w jakimś sensie jest to dziecinada, bo tak czy siak demokracja wchodzi z buciorami w moje życie. Wulgarna myśl, którą zestawiłem ze znanymi słowami Churchilla, oddaje mój stosunek do demokratów i ich idei. Dedykuję ją tym wszystkim, którzy na siłę chcą mi zrobić dobrze, a nie dostrzegają, że to zwykły ersatz “przyjemności”. Ponadto pokazuje ona też w jakim kierunku zmierza system demokratyczny. Każdy i wszędzie. Skręca w lewo. Jako prawicowiec mówię veto. “Demokrację i socjalizm łączy jedno słowo: równość. Ale gdy demokracja dąży do równości w wolności, socjalizm w niewoli” – twierdził swego czasu Alexis de Tocqueville. Przepraszam panie de Tocqueville, ale nieobecni nie mają racji. Ma pan to szczęście, że nie dożył obecnych czasów. Dziś na pewno nie napisałby pan podobnych słów. Dzisiaj demokracja równa wszystkich swoimi durnymi przepisami, które wbrew zaklęciom demokratów wpędzają nas w niewolę. Czy to się nazywa socjalizm czy inna cholera nie ma większego znaczenia. Nasze życie jest zdominowane przez demokratów i ich “postępowe” przepisy. I jeszcze te wszystkie pesele, pin-y, regony czy inne numerki-cyferki, koncesje, zezwolenia, itp, itd… Szkoda gadać. Przeciętny obywatel jest opleciony siecią demokratycznej biurokracji. O żadnej wolności mowy być nie może. Znów piękna teoria nie ma pokrycia w praktyce! Nie widzę możliwości zmiany tego stanu rzeczy poprzez skreślanie krzyżyków, więc oszczędzam czas i nerwy – nie głosuję.
Ale nie wszystkim to przeszkadza. Wielu cieszy się na sam dźwięk słowa demokracja. Tylko proszę nie zapominać o jednym: większość jest zwyczajnie głupia. Pisałem o tym parokrotnie i kilka razy zebrałem za to cięgi. Pewnie i tym razem część z Was ciśnie we mnie gromy. Wolna wola, proszę dalej się obrażać, że słońce świeci. Podkreślę jeszcze raz, bez żadnego wywyższania się czy poniżania innych: obiektywnie rzecz biorąc większość populacji planety Ziemia to zwykłe głupole. Pretensję kierować proszę do Pana Boga lub (to dla niewierzących) do Królowej Biologii. A demokracja zasadza się na werdykcie większości. Czyli liczba. No to się pytam: jaki może być wynik skoro w demokracji wygrywa większość, a ta jest, delikatnie już mówiąc, niekumata? Podzielam w tej kwestii pogląd Aleksandra Hamiltona, fundatora banku USA, który kpił z “majestatu wielkich cyfr”, stwierdzając, że trudno o system “bardziej fałszywy niż warunkowanie kalkulacji politycznych regułami kalkulacji arytmetycznej”. A więc demokracja z zasady jest fałszywa, a powtarzanie w kółko głupot o legitymizacji demokratycznego werdyktu jest dla mnie obrazą zdrowego rozsądku. “Twierdzenie, że lud jest najlepszym strażnikiem swych praw, to bzdura niczym nie usprawiedliwiona. Jest on najgorszym, wręcz żadnym ich strażnikiem” – powiedział John Adams (drugi prezydent Stanów Zjednoczonych, znany jako jeden z “Ojców Założycieli”). Poza tym vox populi jest traktowany selektywnie vel wybiórczo. I co ciekawe, w systemie, który opiera się na woli większości dochodzi do tego, że … decyduje mniejszość! Taaak… prawa mniejszości – kolejny fetysz demokracji. Co to są prawa mniejszości? No to już jest temat sam w sobie, osobny kryminał. Czy przestrzeganie praw mniejszości polega na, przykładowo, dostarczaniu zoofilom kóz do dymania? Że przesadzam? No i co z tego? Każda, nawet najświetniejsza idea, w systemie demokratycznym zostaje wypaczona! To co jest psim obowiązkiem każdego cywilizowanego państwa, tj. respektowanie podstawowych praw jednostki, urosło do rangi nowej ideologii. Tak więc mniejszości narzucają swoje “prawa” większości! A nikt nie bierzę pod uwagę opinii publicznej, która, na przykład, domaga się przywrócenia kary śmierci! Schizofrenia. Bye-bye.
Nie głosuję również dlatego, bo nie godzę się na “równość” poszczególnych głosów w systemie demokratycznym. Dlaczego mój głos waży tyle samo co jakieś dziwki bez szkoły? Nie, nie rozsadza mnie pycha. Poważnie! I w drugą stronę: dlaczego mój głos waży tyle samo co jakiegoś “tęgiego mózga” (jak powiada mój przyjaciel), choć powinien ważyć mniej? “Nie podoba mi się system w którym dwaj pijacy spod budy z piwem mają w demokratycznym głosowaniu dwa razy więcej do powiedzenia niż profesor” – twierdzi Wojciech Cejrowski. I ja tak myślę. Toć to jakaś paranoja jest. Co to za równość, gdzie do jednego wora wrzuca się jednostki wartościowe, pracowite i różnej maści bumelantów? A że drugich jest zawsze więcej i to “pod nich” ustawia się tzw. kandydatów na przedstawicieli, to rezultat jest ciągle ten sam: fasada praworządności. Nie godzę się na to i nie głosuję!
To nie wszystko. Najważniejszy powód, dla którego za cholerę nie dam się zaciągnąć nad żadną urnę to… kłamstwo. Jak już się rzekło większość szanownych obywateli to wtórni analfabeci. To jednak nie przeszkadza im żądać od swoich “przedstawicieli” (czy kandydatów na “przedstawicieli”) tzw. obiecanek-cacanek. A ci “dobrzy ludzie” gotowi są im obiecać niemalże każdą głupotę! Mało tego: nawet przecietny wyborca wie, że to wszystko ściema, blef i bujdy na resorach. Ergo: zdaje sobie sprawę, że politycy “wpuszczają go w kanał”. I co robi? Głosuje, a jakże! Lecz gdyby pojawił się kandydat na “przedstawiciela”, który powiedziałby całą prawdę i nic tylko prawdę, bez owijania w bawełnę wyłożyłby “oczywistą oczywistość”, że jak chce się coś dostać, to trzeba najpierw coś dać, że oprócz tzw. praw obywatelskich są też obowiązki i że generalnie trzeba nieźle się napocić, żeby coś wspólnie osiągnąć i na “socjal” oraz “rencistów” zwyczajnie nie ma kasy, to nie zagłosowałby na niego pies z kulawą nogą! Czyli by zdobyć głosy wyborców kandydat kłamie jak z nut, wyborcy o tym wiedzą, ale i tak głosują, bo nie znoszą, by ktokolwiek mówił im mało atrakcyjną prawdę! Pisałem już: cyrk! Wysiadam…
Na koniec przytoczę słowa jednej z moich ulubionych powieści (“Kielich”), w której główny bohater poucza czytelników: “Nie daj się uwieść pstrokatym piórom i syrenim śpiewom tak zwanej demokracji! (…) Już Edmund Burke (…) mówił, że niezbywalnym atrybutem demokracji przedstawicielskiej jest prawo wybranych mandarynów do nieliczenia się ze zdaniem wyborców, czyli do łamania wyborczych obietnic – do zdrady elektoratu przez klasę polityczną. Jeśli nie musisz – nie głosuj!” Dokładnie. Wybrani kretyni nie liczą się ze zdaniem wyborców! Ani trochę! Ba, trzeba też głosować w zgodzie z dyrektywami, taką wolność mamy. A jak nie, to wybory się powtarza (vide referendum w Irlandii) do skutku, czyli do momentu uzyskania satysfakcjonującego wyniku. Nie! Nie muszę, nie chcę i nie widzę sensu! Bóg mi świadkiem, że nie silę się na oryginalność. Tak po prostu czuję i myślę. Dlatego nie głosuję…
Panie Adrianie, “demokracja”, która już nie jest żadną demokracją, zaczyna wymagać od ludzi myślących podjęcia jakichś decyzji. Przeciwstawić się temu potworkowi można tylko przez totalny bojkot głosowania (bo nie są żadne wybory). Jaką jednak mamy pewność, że do “uryn” pójdzie 5 do 10% tych, którzy tym chorym systemem sterują? Żadnej pewności nie mamy.
Demokracja w wykonaniu eurosowieckim daje wielkie możliwości fałszowania takich głosowań już w podstawowych komisjach “wyborczych”. Sam byłem świadkiem prób fałszowania wyników euroreferendum, o czym pisałem i czemu, z trudem, zapobiegłem.
Co zatem zrobić? To, co zrobiliśmy w 1989 roku, czym uniemożliwiliśmy fałszowanie głosowań. Otóż – przypominam – wprowadziliśmy do każdej komisji “wyborczej” tak zwanych “mężów zaufania”. To oni właśnie pilnowali, żeby jakiś “nawiedzony demokrata” nie zagłosował za kilkudziesięciu sztajmesów, o których wie na pewno, że nie są w stanie dotrzeć do lokalu “wyborczego” po otwarciu wiejskiego sklepu, a przed otwarciem nie mają siły.
Całym sercem podzielam pańskie zdanie o demokracji, dodając jeszcze, że miłościwie nam panujące mafie rządzą nami mafijnie i demokratycznie z naszym demokratycznym przyzwoleniem. Może to niewielka dla Pan satysfakcja, ale ja od roku 2010 w żadnych głosowaniach wziąć udziału nie mogę. Ostatnio głosując szczerze w mojej gminie dałem przyzwolenie na gigantyczną korupcję, czego się do dzisiaj wstydzę…
“Radziłabym szczerze wziać udział w wyborach. W innym wypadku wygra Komorowski czy Sikorski, a może Must Olechowski, nie możemy do tego dopuścić. Jeżeli nie ma Pan swojego kandydata, lepiej jest oddać głos nieważny.” – usiłuje przekonać Pana jedna z dyskutantek.
Po pierwsze, nie widzę żadnej różnicy, bowiem w Polsce Prezydent może zrobić tyle ile robi prof. Lech Kaczyński.
Po drugie, nie zgodzę się na “głos nieważny” bo teoretycznie Prezydenta może “wybrać” sam kandydat, jeśli tylko on weźmie udział w głosowaniu.
Po trzecie do po drugie: w każdym głosowaniu w Polsce manipulującym “wyborami” zależy wyłącznie na frekwencji. Jeśli jest w granicach 50% to jest akurat.
Uważam, że jeśli frekwencja będzie w granicach 20% to już będzie “po nich”…
P.S. Dlaczego “po pierwsze”? Pani Pelargonio, Prezydent odbiera od każdego nominowanego przez siebie przysięgę. Nie znam ministra z premierem włącznie, który już za drzwiami tej przysiędze co najmniej się sprzeniewierzył – choćby opluwając Prezydenta. Czy zna Pani przypadek, żeby Prezydent odwołał jakiegoś ministra za złamanie przysięgi? Dlatego “po pierwsze”.
Na zakończenie zacytuję powiedzenie mojej Babci, która choć pochodziła z ubogiej kresowej rodziny i uczyła się na tyle, na ile carska włast’ zezwoliła, swoją mądrość miała: “socjalista – gawnojista, demokrata – na dupie łata”.
Gratuluję Babci, Panie Morsik! Coraz mniej takich osób, które w swoim prostym umyśle potrafiły lapidarnie opisać otaczającą rzeczywistość. Mój dziadek mawiał: “Przyjdzie kometa, ogonem szmajśnie i świat diabli wezmą!” Podoba mi się, choć trąci z lekka “tumiwisizmem”, którego nienawidzę.
A co demokracji, bo widzę, że ma Pan podobny stosunek do mojego: jakaś prywatna wizja?
Pozdrawiam serdecznie
Prywatna wizja demokracji? O demokrację walczyłem onegdaj – sobie na pohybel. Demokracja to system dla kraju, narodu jednolitego. Demokracja była w USA kiedy nie zawładnęli nimi analfabeci z biedoty ościennej. Nie ma mowy o demokracji w UE, bo różnice interesów, nawet głupoli nie pozwolą.
“Póki co” czyli “paka szto”, polecam moje wypociny spod adresu morsik60.salon24.pl.
Pozdrawiam serdecznie
Dodałem do dzisiejszej lektury “Polak -wyborca”. Cicho siedziałem, bom myślał, że tylko ja jestem taki “antypolski”. Dzięki za wsparcie i za lekcje demokracji.
Też się spotkałem z zarzutem “antypolonizmu” pod swoim adresem. Cóż, czasami człowiek musi się tłumaczyć, że nie jest wielbłądem!
Pozdrawiam
P.S. Zerknę ma salonik, oczywiście!
A propos demokracji… Powtarzam znajomym moją anegdotkę: skrajna demokracja jest wtedy, kiedy na bezludnej wyspie jest trzech rozbitków i w demokratycznym głosowaniu decydują, którego mają zjeść.
Dobre! W polityczno-poprawnej wersji to by szło tak: kto komu ma najpierw dać d…
Pozdrawiam
Znasz już moje zdanie. Przychylam się do tego, co powiedział Churchill. Na dodatek, przy całej niechęci do demokracji pamiętam też, że “władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie”. Można ignorować demokracje, ale wtedy człowiek sam siebie skreśla. Chyba jedyne wyjście, to pilnowac, żeby demokracja nie była własna karykaturą, bo tego, to już za wiele.
Churchill powiedział te słowa, by wyrazić swój negatywny stosunek do demokracji. Dlatego jego zdanie jest sprzeczne same w sobie – świadomie. Skoro demokracja jest najgorszym systemem, to wszystkie inne są po prostu lepsze! Co oczywiście prawdą nie jest i nasz Anglik doskonale sobie z tego zdawał sprawę. W innym miejscu powiedział:
“Najlepszym argumentem przeciwko demokracji jest pięć minut rozmowy z przeciętnym wyborcą”.
Działania pozasystemowe, mające na celu zmianę tego systemu poprę swoim głosem natychmiast. A kto działa anysystemowo? Kto chce zmiany systemu? Zaznaczam, że zmiana w obrębie systemu mnie nie interesuję – dlatego też nie głosuję.
Dla mnie osobiście, o czym pisałem ładnych parę razy w różnych miejscach, fundamentalna zmiana może dokonać się tylko wówczas, gdy Polska dostanie nową konstytucję. Moje niegłosowanie nie wynika z “tumiwisizmu”, więc jest de facto głosem sprzeciwu. Poza tym moja deklaracja dotyczy teraźniejszości. Projekt konstytucji, który, w jakimś sensie, będzie rewolucyjny i będzie odpowiadał moim wyobrażeniom i wartościom otrzyma mój głos!
Ponadto nikogo nie namawiam do pójścia w moje ślady…
Pozdrawiam
“Ludzie nic nie rozumiejący, ale mający prawo głosu, są w każdym społeczeństwie wielką armią”.
“Demokracja to najgorszy system, ale nie wymyślono nic lepszego” – może kiedyś, może gdzieś, ale nie w XX -XXI wieku, nie w Polsce, nie w Europie. Takie postawienie sprawy zakłada całkowitą rezygnację z poszukiwań lepszych rozwiązań. Nie mogę też zaakceptować wprowadzanie demokracji siłą.
Dlaczego ja, po 20. latach oczekiwań i działań, nie wezmę udziału w “demokracji”? Ano dlatego, że:
1. poseł może być członkiem rządu;
2. poseł może być w parlamencie dożywotnio;
3. brak progu frekwencji do ważności wyborów;
4. partie finansowane są z podatków wszystkich a nie ze składek członków;
Dziwne… oprócz ostatniego punktu, wszystkie pokrywają się z argumentacją mojego Ojca, który, “za komuny”, ani razu nie wziął udziału w żadnych “wyborach”.
Nie wezmę udziału w żadnych głosowaniach, jeśli nie zmieni się to, na co czekał mój Ojciec, na co ja czekałem cierpliwie 20 lat.
Prywatna wizja demokracji – pytał Pan. Mam taką, ale, gdy ją wykładam spotykam się z miną “na karpia” lub ze skierowanym w stronę głowy paluchem.
Według tego w każdej wiosce powinno się wybrać jednego człowieka. I koniec z wyborami. Ci wybrani we wioskach stanowią radę gminy i ta rada w drodze konkursu zatrudnia wójta. Wójt przedstawia swój projekt i go realizuje. Otrzymuje za to 1/2 ustalonej przez rade gaży. Druga połowa wędruje na konto. Jeśli zrealizuje to, co obiecał to ta drugą połowę otrzymuje na koniec kadencji. Jeśli źle pracuje to fora ze dwora, ale kasa na koncie leży – dostanie ją ten wójt, który doprowadzi do rozwoju gminy.
Ci wójtowie tworzą sejmik powiatowy – nie ma żadnych województw. Te sejmiki wskazują najlepszych wójtów do sejmu krajowego.
I to byłoby natyle… demokracja zatem tylko tam, gdzie można wybrańcowi, za jego głupotę i pazerność zwyczajnie, po sąsiedzku, obić mordę.
Morsik!
Po pierwsze – proszę mi nie “panować”. Też będę zwracał się na “ty”, chyba że Pan sobie tego nie życzy. Zrozumiem i uszanuję, nie ma problemu.
Po drugie – chodziło mi raczej o odpowiedź na pytanie co w zamian demokracji! Oczywiście w obecnych warunkach jest niemożliwym odrzucenie powszechnego głosowania jako metody wyboru władz przedstawicielskich. Tak jak pisałem w różnych miejscach – uważam, że pierwszym krokiem na drodze zmiany systemu jest uchwalenie nowej konstytucji. Oczywiście na tym etapie mówimy o futurologii – nie ma nawet powszechnie znanego projektu, ani też politycznej woli (a jak jest to bardzo mizerna) do wyjścia z inicjatywą referendum na temat nowej konstytucji. Jestem zwolennikiem systemu prezydenckiego, którego administracja stanowiłaby rząd. Parlament jednoizbowy, max. 100 członków, a idealnie dużo mniej. Kompetencje prezydenta bardzo szerokie, a kontrolowane przez odpowiedni Trybunał pochodzący z powszechnych wyborów. Generalnie cała władza powinna zostać zminimalizowana – chodzi o liczebność ośrodków decyzyjnych, które unimozliwiają pociągnięcie winnych do odpowiedzialności…. Na razie tyle, w telegraficznym skrócie. Wiele detali jest oczywiście dyskusyjnych, ale uważam, że bez nowej konstytucji wiele w naszym kraju się nie zmieni, gdyż obecna zwyczajnie na to nie pozwala. Więc nie tracę czasu na wybory. Nie głosuję!
Pozdrawiam
Zgadzam się, obecna konstytucja przypomina raczej instrukcję obsługi społeczeństwa przez administrację. Jednakże – zauważ – i w twojej wizji jest miejsce na demokrację. Powszechne wybory są totalna fikcją, bowiem wybiera się demokratycznie – kogo? Nieznanych osobników rekomendowanych przez partie.
W mojej wizji demokracji lokalnej jest wybór wyłącznie tego, komu mogę obić mordę, jak się “skurwi”. Wyobraź sobie wybór powszechny 100. osobowego parlamentu, jeśli uprawnionych jest ok 20 milionów! To ruska ruletka!
System prezydencki – jestem za. Tylko jak ma się kandydat na prezydenta wyłonić? Partie mają mi go wskazać a ja mam to tylko zaakceptować? Dziękuję – nie skorzystam już więcej. Toż to fikcja taka, jak “wybór” prezydenta USA!
Kandydat na prezydenta powinien “wypłynąć” z działalności dla swojej społeczności. Jeśli wybrała go wioszczyna a doprowadził do tego, że gmina, powiat, jest na pierwszych stronach gazet, to taki człowiek jest godny startować. Bo, tak po prawdzie, co takiego wielkiego dla jakiejś społeczności zrobił prof. Lech Kaczyński, że predysponowało go to do kandydowania?
Tak, masz rację. Nawet w mojej wizji jest miejsce na demokrację. Niestety… Inaczej to troszkę zalatuje utopią… Tu jest problem jak wyłonić prezydenta. A co jakby połączyć Twój pomysł z moim? Lokalnie wybrani przedstawiciele decydują o wyborze prezydenta? Coś na kształt wyboru elektorów. Ci wybrani lokalnie, powiedzmy mężowie zaufania, dokonują wyboru w naszym imieniu? Oczywiście teoretyzuję na gorąco…
Pozdrawiam
To jest jakieś wyjście, tylko, że trzeba ograniczyć “demokratyczne wybory” do jak najmniejszych społeczności. Wieś – to oczywiście przykład – jakoś trzeba pomyśleć o miastach – dzielnicach. Ci ludzie wybrani na “samym dole” odpowiadaliby głową za swój wybór.
HiHiHi… już sobie wyobrażam, jak tacy wybrańcy, którzy spieprzyliby sprawę, szukają sobie miejsca do emigracji… wędrówka ludów gwarantowana!
Szkoda, że to tylko spekulacje a nie konkretne plany…
Na marginesie: dotknąłeś bardzo ważnej sprawy – odpowiedzialność. Kolejna paskudna cecha demokracji – brak odpowiedzialności ludzi władzy! Wszystko się cudownie rozmywa. Od spraw drobnych do poważnych, pachnących stryczkiem dla zdrajców. Zero, nul. Jedyna “kara” to odesłanie przez wyborców na zieloną trawkę. Zresztą chwilowe zazwyczaj… I tak ten cyrk się kręci.
Pozdrawiam
Jest jeszcze “coś”. Jeszcze jak posyłano mnie do szkoły w latach 50. ub. stulecia, nie mogłem się nadziwić wciskaniu ludziom na siłem słowa “demokracja” we wszystkich jej odmianach i przeróżnymi przymiotnikami. W latach amerykańskich podbojów w Indochinach, czy w Ameryce Południowej dziwiłem się, że naród amerykański szerzy tam “demokrację”. Wszędzie, gdzie tylko spojrzysz, “demokracja” to jakiś fetysz, religia. Jeśli patrzysz nieco krytycznie na jej mechanizmy (choćby ta “odpowiedzialność”) to natychmiast czeka ciebie ostracyzm – i ze strony tych, którzy demokratyzują i ze strony demokratyzowanych.
Jestem w trakcie studiowania książki “Wiek propagandy” Pratkanisa i Aronsona i dochodzę do wniosku, że komuś strasznie na tym od leci zależy, żeby ludzie uwierzyli, że nie ma nic lepszego ponad demokrację. Dochodzę do wniosku, że “demokracja” jest środkiem do manipulacji całymi narodami a nie celem uporządkowania ich życia w grupie. Demokracją zamyka się usta krytyki, demokracją likwiduje się to, co ponad przeciętność wyrasta. W końcu demokrację – nic zapewne o niej nie wiedząc opisał Shakespeare w swoim słynnym sonecie 66:
Znużon tym wszystkim, pragnę tylko śmierci;
Widzę, jak zasług mieniem kij żebraczy
I jak się nicość napuszona wierci,
I jak i szczerość przysięga inaczej,
I jak niegodnym krzyże dają złote,
I jak zdeptana jest dziewiczość miła,
I jak prawdziwą ukrzywdza się cnotę,
I jak przez słaby rząd kuleje siła
Jak wobec władzy sztuka mdłą jest w słowie
I jak nad wiedzą pieczę mają błaźni,
I jak prostactwem prostota się zowie,
Jak dobro więźniem, a zło stróżem kaźni:
Znużon tym wszystkim, chciałbym odejść w ciemnię,
Jeno że nie chcę, byś został beze mnie”.
I dlatego nie przyjmuję takich słów “że to tylko spekulacja”. Rewolucje rodziły się nie na salach sejmowych a w głowach kilku zdeterminowanych ludzi.
Wiesz jak kończą spiskowcy? Dopuszczasz się myślozbrodni! Wielki Brat patrzy i słucha…
Ale to nie wszystko:
“Oto ja, anioł zniszczeń, miecz ująłem w dłonie
I rzuciłem na ziemię ostry miecz anioła,
I szepnąłem monarchom siedzącym na tronie:
“Czas pokazać, kto więcej krwi wycisnąć zdoła!”
Adam Asnyk
“Ze sceny świata”
Tego chcesz?
Pozdrawiam
Czy chcę? To nadejść musi! Jednak w Polsce (wróćmy na ziemię) system partyjny już się skończył. “Ten” model demokracji, już się zużył. Ludki malutkie tylko dlatego toto akceptują, że toto zdejmuje z nich całkowicie odpowiedzialność i konieczność myślenia. Wygodnie im z tym…
Czas już poszukać się, poszukać tych, którym taka miazgota nie odpowiada, którzy chcą więcej i lepiej. Zorganizować się czas! Zauważ, że myślozbrodnia mogła być popełniona tylko przez pojedynczego osobnika. Grupy, organizacji (broń Boże demokratycznej) nikt nie śmie o taką zbrodnię podejrzewać.
A w końcu: co my mamy do stracenia?
Twoje ostatnie pytanie starczyłoby za cały komentarz! Tego się spodziewałem, to pragnąłem przeczytać.
Skoro myślimy tak we dwójkę, to o myślozbrodni mowy być nie może!
Pozdrawiam
Jednak dwóch to za mało. Może uda nam się zebrać jeszcze kilku straceńców? Znasz takich?
Morsik!
Cóż… spójrz na tytuł mojego bloga. Ale to nie znaczy, że brakuje straceńców! Na pewno gdzieś są.
Poza tym oprócz siebie znam jeszcze przynajmniej jednego takiego…
Pozdrawiam
Jest i 3-ci. A więc szanse na skrajną demokrację rosną 🙂
Generalnie czytając Was panowie, nie mogę z niczym się nie zgodzić. A nie należę do tych, co na wszystko się zgadzają…