„Przyszedłem rzucić ogień na ziemię, jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął.
Jezus Chrystus (Łk 12,49)
Na początku roku opisałem nową francuską tradycję, tj. specyficzny sposób świętowania Nowego Roku we Francji. Od kilku już lat każdego pierwszego dnia stycznia, w nadsekwańskiej prowincji Unii Europejskiej muzułańscy imigranci puszczają z dymem tysiące samochodów (cudzych oczywiście), dając tym samym świadectwo pełnej asymilacji z autochtonami. Owa tradycja przyjęła się znakomicie, gdyż teraz muzułmanie raczą Francuzów samochodowymi fajerwerkami przez cały rok. Rzecz jasna cały czas mowa o cudzych samochodach – chodzi przecież o to, by miejscowa ludność poczuła na własnej skórze realizację takich wzniosłych haseł jak “tolerancja” i “multikulturowość”. Tak więc w ramach wcielania w życie słusznych teorii postępowej części ludzkości, która stoi naprzeciw barbarzyńskim oszołomom z Ciemnogrodu, islamiści rozjaśnili ostatnio płonącymi samochodami (wciąż cudzymi) francuskie Grenoble.
A wszystko przez to, że francuska faszystowska policja nie rozumie ducha czasu i zastrzeliła muzułmanina, który próbował okraść lokalne kasyno, a który miał już wyroki za napady z bronią w ręku. Społeczność muzułmańska słusznie poczuła się urażona tą eskalacją nienawiści i przejawem ohydnej nietolerancji wobec mniejszości, czyli pogwałceniem obowiązujących antynorm, i w dniu pogrzebu niewiniątka, obróciła miasto w perzynę. Cóż za wspaniały przykład walki z ciemnotą, zacofaniem i ksenofobią!
Dla mnie osobiście to jest fenomen! Współczesna Francja jest fenomenem. Jak to się stało, że “pierwsza córa Kościoła” stała się “pierwszą kurtyzaną Allacha”? Na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi – kilka opasłych tomów nie starczyłoby do udzielenia wyczerpującej odpowiedzi. Generalnie rzecz biorąc taki stan zawdzięczamy gangrenie panświatowego lewactwa, którego oręż stanowi tzw. polityczna poprwaność i jej diabelska ideologia tolerancjonizmu. Tak, nie tolerancji a tolerancjonizmu! Pisałem o tym parę miesięcy temu (“Tolerancjonizm – wprowadzenie”):
“Jeśli ktoś tego nie zauważa, pragnę tu z całą mocą podkreślić, że tolerancja jako narzędzie inżynierii społecznej, propagowana przez wszelkie odcienie czerwonych ‘bojowników o wolność’, różnej maści ‘tolerasów’, ma tyle wspólnego z rzeczywistą tolerancją, co homoseksualizm z gejostwem – pierwsze jest obiektywnym zjawiskiem, a drugie ideologią. To nie jest tolerancja. To jest tolerancjonizm! Ideologia, która poprzez szantaż emocjonalny (ludzie wolą być uważani za tolerancyjnych) wywraca do góry nogami naturalny porządek świata, oferując szeroko kwestionowany ‘postęp’. Termin ten powien zagościć w przestrzeni medialnej na dobre, gdyż kapitalnie oddaje charakter działalności ludzi promujących ‘tolerancję’. Nie wiem kto jest jego autorem, wiem natomiast, że z powodzeniem jest stosowany w serwisie niepoprawni.pl. Jednak pojęcie to z przyczyn obiektywnych nie może przebić się do głównego nurtu dyskursu publicznego, bo uderza w politycznie poprawne lewactwo. Jest to kolejny dowód potwierdzający schizofreniczny charakter czasów, w których przyszło nam żyć. Nikomu nie przeszkadza posłanka Senyszyn skrzecząca ‘kaczyzm’, ale słowo tolerancjonizm jest rugowane zewsząd. Nawet Wikipedia (internetowa encyklopedia) skasowała to hasło. Dlatego apeluję do Czytelników, kolegów po klawiaturze, dziennikarzy, polityków i wszystkich innych, którym na sercu leży dobro naszej cywilizacji: używajcie tego terminu za każdym razem, gdy piszecie i mówicie o tolerancji w wykonaniu przedstawicieli czerwono-różowego Salonu.”
Tak więc tolerancjonizm wywrócił do góry nogami tradycyjne normy obyczajowe, obalił obowiązujące dotąd wartości, pomieszał Dobro ze Złem, zrelatywizował każdą prawdę i zamordował zdrowy rozsądek. Myślę, że nie ma potrzeby podawania konkretnych przykładów – każdy samodzielnie myślący człowiek w mig pojmuje o czym piszę. Wracając do Francji: ojczyzna Sartre’a sama zgotowała sobie ten los i teoretycznie nie powinno mnie to obchodzić, ale podobna przyszłość może stać się udziałem całej Europy. I to nie jest żadne czarnowidztwo, tylko analiza oparta na praktyce dnia codziennego. Przecież już mieszkamy w Euroarabii. A najśmieszniejsze jest to, że żadna polityka antyemigracyjna nic tu nie pomoże. Nawet gdyby zatrzymać całkowicie napływ muzułmańskich emigrantów, to i tak nie zmieni to nic. Ujemny przyrost naturalny białych, “nowoczesnych” Europejczyków i królikopodobna rozrodczość wyznawców Allacha spowoduje, że za kilkadziesiąt lat to my będziemy stanowili mniejszość na naszym kontynencie. Sytuację może odwrócić jedynie potężny kryzys finansowy. Prawdziwy, rzeczywisty, a nie tylko wirtualny. Tylko wtedy mieszkańcy Europy, w której króluje hedonizm pomieszany z konsumpcjonizmem będą w stanie przejrzeć na oczy. W przeciwnym razie Francja, a w ślad za nią cała Europa, stanie się krajem, w którym system prawny będzie oparty o prawo Szariatu. Taki jest efekt rugowania z przestrzeni publicznej wiary chrześcijańskiej, czyli wypierania się swoich korzeni, ale o walce lewaków i ich pożytecznych idiotów z chrystusowym krzyżem napiszę osobną notkę…
“Oczywiście z perspektywy Polski brzmi to wszystko niczym powieść science-fiction. Jesteśmy permanentnymi biedakami, więc nie jest nam dane dostąpić zaszczytu dobrodziejstw mulikulturowości. Problem imigracji, trpiący kraje Zachodu nie istnieje w kraju nad Wisłą, a to wszystko za sprawą cudów naszych władców. Zwyczajnie nikt do nas przyjeżdżać nie chce. Nie stanowimy żadnej konkurencji dla rozdętego do granic absurdu ‘socjalu’ Wielkiej Brytani, Niemiec, krajów skandynawskich czy rzeczonej Francji. Piękny paradoks: bieda chroni nas przed anihilacją. Póki co… Jednak jak ktoś myśli, że nie ma powodu do obaw, to śpieszę donieść, że jest odwrotnie. Europejczykom grozi wyginięcie. Bez cienia przesady. Jest cała masa prognoz, które kreślą ten ponury obraz. I nie potrzeba tu żadnych zamachów terrorystycznych czy ‘rewolucji islamskiej’, bo Stary Kontynent (dosłownie stary) zostanie pokonany macicami muzułmańskich kobiet. Islamska megarozrodczość plus mierzona setkami tysięcy rocznie legalna (i nielegalna) imigracja równa się koniec Europy. Jeżeli obecna polityka nie zostanie zmieniona natychmiast, to nasze prawnuczęta będą wołały ‘Allachu akbar’, a o symbolu religijnym zwanym krzyżem będzie można przeczytać w mocno zakonspirowanych bibliotekach. Tak więc potrzebujemy strażaka, który ten ogień ‘miłości’ ugasi. Dziś. Tu i teraz. Jutro będzie za późno. Jutro tytułowy strażak będzie mógł co najwyżej dogasić tlące się zgliszcza naszego domu…” – tłumaczyłem w notce pt. “Strażak potrzebny od zaraz!”. Tak. Nie ma pokoju z tymi, którzy podpalają nasz dom. Żadne zaklęcia o budowaniu zgody, żadne śpiewki o fałszywie pojmowanej tolerancji tego nie zmienią. To nie my rozpoczęliśmy ten pożar. “We didn’t start the fire” – śpiewał Billy Joel. Ale to my musimy go ugasić. Być może o tym ogniu mówił Chrystus? Być może czas wziąć chrystusowy miecz do ręki?