WRACAJĄ JAK BUMERANG
Czerwcowe słońce chowa się za chmurami, ale mimo tego żar leje się z nieba. Siedzę w kabinie ciężarówki jednego z tysięcy polskich kierowców, którzy regularnie przekraczają granicę z Wielką Brytanią. Rozmawiamy na jednym z parkingów na trasie Calais – Dunkierka. Paweł (nazwisko do wiadomości redakcji) jeździ tą trasą raz na tydzień. Od wielu lat. I od początku wiedział o co będę pytać. Oficjalnie nazywa się ich migrantami. Nieoficjalne nazwy, również te używane przez moich rozmówców, nie nadają się do publikacji. Można się na nie zżymać, ale poniższe opisy ich zachowań przynajmniej w części je usprawiedliwiają.
„Wywieźli ich, skasowali dżunglę, a są z powrotem…” – mówi Paweł spokojnym głosem. Doświadcznie podpowiada mu, że choć sytuacja podróżujących do Zjednoczonego Królestwa kierowców jest dużo lepsza niż w zeszłym roku, to następna tragedia jest tylko kwestią czasu. „Znowu blokują drogi, znowu przejechać nie można…” – dodaje równie spokojnie. Choć blokady, jak tak przez którą zginął niedawno polski kierowca, zdarzają się najczęściej w nocy, to tzw. migranci także w ciągu dnia próbują wskakiwać na naczepy. Na własne oczy widziałem taką próbę: dwóch młodych chłopaków ukrytych za dużym znakiem odbiło się od mocno naciągniętej plandeki. A w odległości mniejszej niż 100 metrów stał radiowóz, w którym siedzieli policjanci oglądający tę nieudaną próbę i udający, że nic nie widzą… Tak to działa. Sposobów na dostanie się do naczepy jest wiele. „Wykorzystują każde wyhamowanie ciężarówki” – mówi Paweł. Zwalnianie przy zjazdach, hamowanie przy rondach (czego sam byłem świadkiem), czy skoki z nasypu lub wiaduktu. Według mojego rozmówcy te metody są wypracowane od lat, to nie jest nic nowego. Każdy powód zahamowania ciężarówki jest dobry. Byleby tylko w biegu do niej wskoczyć i spróbować przekroczyć granicę…
„Migranci kręcą się i szukają okazji wzdłuż autostrady A16 – od Calais do Dunkierki” – mówi inny kierowca, Sławek. Ale najwięcej jest ich blisko portu w Calais i w okolicach stacji paliw Total. Sławek podobnie jak Paweł, podkreśla, że skala problemu jest zdecydowanie mniejsza niż w zeszłym roku, przed likwidacją tzw. dżungli. Wówczas kierowcy byli atakowani przez duże grupy, liczące 100-150 osób. Teraz liczą one 20-30 osób: wyskakują na autostradę, robią przeszkody, palą opony, palety, stwarzając tym samym niebezpieczne sytaucje.
Co prawda migranci ze wzgędu na swoją liczbę nie są tak widoczni jak w czasach funkcjonowania dżungli, nie ma namiotów, są bardziej rozproszeni, ale ich zachowanie jest identyczne: są agresywni i niebezpieczni. Pojednyńczy kierowca, czy nawet dwóch, trzech, są kompletnie bezbronni. Butelki, kamienie, deski – cokolwiek jest pod ręką. Niszczą samochody czym popadnie. A przecież to są koszty, których nikt przewoźnikom nie zwróci. Życie kierowców jest przez to mocno utrudnione. Mając wybitą szybę, czy zbity reflektor kierowca musi się zatrzymać. Nikomu nie trzeba tłumaczyć jak bardzo to jest niebezpieczne. Regulamin nakazuje „pauzy”, czyli przerwy w prowadzeniu pojazdu, które ze względów bezpieczeństwa i w celu uniknięcia „niechcianych pasażerów” muszą być robione zdala od portu. A to przecież nie zawsze jest możliwe. „Zatrzymując się w tym rejonie kierowca niejako prosi się o to, by mieć pasażera na gapę…” – mówi Paweł. Z kolei Sławek twierdzi, że „każde zatrzymanie na tym odcinku na spanie to 100% wejścia migranta.” Kierowcy otwierają „paki”, żeby pokazać, że nie mają towaru, że jadą „na pusto” i w ten sposób chcą uniknąć zniszczeń. Niestety nawet to często nie działa…
Szeroka opinia publiczna dowiedziała się o tym problemie dzięki dżungli, w której w szczytowym momencie żyło ok 10 tys. ludzi. Ale przecież to nie jest nowy problem. „Oni tu byli, są i pewnie będą. A to nie jest temat sprzed roku, czy pięciu lat. To się dzieje od 20 lat. Kwestia jes tylko czy jest ich więcej, czy mniej…”– podkreśla Paweł. Na koniec naszej rozmowy rzuciłem: co dalej? „Więcej imigrantów”! Póki co nic nie wskazuje na to, żeby jego słowa mijały się z prawdą. Tylko że wiele nieszczęść można byłoby uniknąć, gdyby nie…
BIERNOŚĆ POLICJI I BEZKARNOŚĆ MIGRANTÓW
Jedną z rzeczy, którą ciężko jest zrozumieć stanowi zachowanie francuskich stróżów prawa. Spędziłem wiele godzin na wpomnianej już stacji paliw Total. W jej okolicach widziałem kilkanaście różnych grup migrantów dosłownie spacerujących po autostradzie. Co na to policja? Otóż naprawdę ciężko to opisać. Myślę, że popularna wśród przedszkolaków zabawa w kotka i myszkę najwierniej oddaje rzeczywistość. Co jakiś czas paru funkcjonariuszy wbiegało na drogę, migranci uciekali, a dosłownie parę minut później wracali i gra zaczynała się od nowa. Paranoja! Marek, kolejny kierowca, z którym rozmawiałem, nie potrafi ukryć swojej złości. „Łażą po autostradzie bez żadnych konsekwencji!” – krzyczy zniesmaczony, starając się wyładować frustrację. Nasza rozmowa toczy się dosłownie sto metrów od nasypu, na którym grupka nieletnich wyczekuje okazji, by wskoczyć na jakąś naczepę, chodząc beztrosko po jezdni. Dla porządku trzeba dodać, że policja biernie się temu przygląda. „Nie mogę pojąć stanowiska władz francuskich – co robi pieszy na autostradzie?” – po dłuższej przerwie dodaje wyraźnie wzruszony Marek. To właśnie on opowiedział mi coś, o co musiałem pytać dwa razy, bo nie mogłem uwierzyć. Sławek padł kiedyś ofiarą „barykady” i 17 migrantów weszło mu na naczepę. Podjechał do patrolu policji, żeby o tym powiedzieć. Policjanci kazali mu jechać z nimi… do portu! Powiedzieli, że tam mu ich wyjmą. A ów patrol znajdował się w odległości 100-150m od miejsca zdarzenia i policjanci nie zrobili nic, żeby tych ludzi powstrzymać. Cóż, kierowcy naprawdę mają prawo czuć się zagrożeni.
Marek opowiedział mi również inną historię. „Ci tutaj to są jacyś amatorzy” – mówi pokazując ręką na nasyp. „Nam dwa lata temu, 40 km od Calais, weszli na naczepę fachowcy. Przecięli linkę, potem ją skelili – nic o tym wiedzieliśmy. Dopiero psy po drugiej stronie ich znalazły…” – opowiada. I kto jest winny? Oczywiście kierowca: mandat w wysokości 2800 funtów – 700 za osobę. Po odwołaniu kwota mandatu została zmniejszona… o połowę. Marek, jak zresztą pozostali kierowcy, z którymi rozmawiałem, zwraca uwagę na koszty zachowania migrantów. Kto zapłaci za zniszczone plandeki? Kto poniesie koszty naprawy uszkodzonych pojazdów? A kto zwróci pieniądze za towar z naczepy z artykułami żywnościowymi, na której był choć jeden nielegalny migrant, przez co musi być zutylizowany?
„Oni są bezkarni i doskonale sobie z tego zdają sprawę!” – zauważa. Jest oczywistym fakt, że każdy inny za chodzenie po autostradzie zostałby odpowiednio ukarany. A oni są bezkarni. Jest też tajemnicą poliszynela, że nawet jeśli policja kogoś z nich zatrzyma, to po paru minutach, bez żadnych konsekwencji ten ktoś zostaje wypuszczony. Z drugiej strony w ciągu zaledwie kilku godzin ta sama policja wylegitymowała mnie 3 razy, pytając co i dlaczego robię? A na moje pytanie dlaczego nie legitymują tych łażących po autostradzie, odpowiedziała mi głucha cisza…
Co robić? Jak z tym walczyć? Marek tyle słusznie, co bez przekonania odpowiada, że ci którzy wchodzą na naczepy powinni być traktowani jak przestępcy. Ale co ci policjanci mogą im zrobić? Sławek opowiedział mi, że widział raz jak przy słynnym zjeździe nr 47 z autostrady A16 stał jeden (słownie: jeden!) wóz policyjny, a migrantów było przynajmniej ze 150. Żaden z nich nie odważył się wyjść na zewnątrz… „Zdarzyło się, że miałem 6 w skrzyni paletowej” – mówi Paweł. „Jak zgłosiłem to na policję w porcie w Calais, to ich wypuścili po 5 minutach, a ja straciłem 2 godziny na spisywanie protokołu…” Ta bezkarność migrantów i bierność policji powoduje uzasadnioną frustrację wśród kierowców. A co na to okoliczni mieszkańcy?
CALAIS – MIASTO FORTECA
„Współczuję mieszkańcom” – rzucił w trakcie naszej rozmowy Paweł. Zapytałem pracownicę stacji paliw, pokazując ręką na grupkę migrantów przez sklepowe okno, co o tym myśli. „Aaa, ja to już ich w ogóle nie zauważam” – powiedziała jak gdyby nigdy nic. W tym jednym zdaniu zawiera się brutalna prawda o nieodwracalnej zmianie, która dotknęła to małe miasteczko. Cała okolica portu wygląda jak obozy koncentracyjne – kilometry podwójnego płotu, zwieńczonego drutem kolczastym. Grube miliony euro utopione w ogrodzeniach, barierkach, zasiekach, kamerach… I po co to wszystko? Bezpieczeństwo? Czy polscy kierowcy czują się przez to bezpieczniejsi? Marek nie próbował ukryć swojego gniewu. Przyznał nawet na koniec, że dzięki rozmowie w końcu się „wyładował”. Zapytałem go czy rozważa zmianę zajęcia? „Nie będę zmieniał pracy pod czyjeś dyktando, ale mam już serdecznie dość. Górnicy dostają ekstra pieniądze za pracę w ciężkich i niebiezpiecznych warunkach. A ja? Jak jadę w trasę, to nie wiem czy wrócę…I po co to wszytko? W imię multi-kulti? Czy może chodzi o to, by pełni sił młodzieńcy rozpoczęli nowe życie na socjalu w UK? Gdy robiłem zdjęcia do materiału jeden z nich wskazał na mnie ręką i zrobił gest podżynania gardła. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przyglądając się biernie szaleństwu, które ogarnęło Europę, sami sobie podżynamy gardła…